maj 23 2016

Była kiedyś zielo­na ko­per­ta. Nie...


Komentarze: 0

Była kiedyś zielona koperta, która nie umiała mówić, pot­ra­fiła słuchać, ner­wo­wa i burzli­wa, bo było w niej ty­le sa­mego siebie, że ciężarem oka­zywał się każdy dźwięk, a lękiem mil­cze­nie. Była kiedyś ko­per­ta, przy której przyśpie­szało tętno, bliższa niż niejed­na twarz, którą widzę każde­go dnia. Przy­nosiła w darze życie, które­go sma­kowała i myśli, których zaw­sze oka­zywało się zbyt wiele. Uk­ry­wała mądrość star­ca, który lękał się um­rzeć, sądząc, że nikt nie za­pali zniczy na je­go gro­bie.

Była kiedys zielona koperta, w której chłopiec zo­baczył zaszklo­ne oczy, skry­ty uśmiech, smu­tek i ciężar, który niosła dziew­czyn­ka w dziecięcym świecie marzeń i poświęce­nia. Pod­szedł do niej, zapłakał i pop­ro­sił, by zos­tała je­go przy­jaciółką, by nie od­chodziła... Chciał, by zos­tała na chwilę, na mo­ment, bo wie­dział, że ona pot­ra­fi czuć i nie ucieka od uczuć, ale wbiega pros­to pod nie. Płakał szcze­rością każdej łzy, ciesząc się, bo bar­dzo chciał poz­nać ko­goś ta­kiego, jak ona.

Była kiedyś zielona koperta, którą nie raz żeg­nałam z chus­teczką przy twarzy, us­ta drżały, ko­lana za­padły sie ku so­bie, nieco pochy­lałam głowę, mówiłam po­woli, niepew­nie, sta­ran­nie, tak, by po­między sta­ranie nie upadła choć jed­na krop­la łzy. To była ko­per­ta, w której ktoś nie chciał nieład­nie się zacho­wać, uważnie mnie słuchał, ki­wał głową, sub­telnie się uśmie­chał, cza­sem mrużył oczy, lek­ko zas­mu­cony... Pochy­lał się nad moimi słowa­mi spo­koj­ny, wy­ciszo­ny, za­duma­ny, za­pat­rzo­ny i os­trożny. Później pow­ra­cał myśla­mi do mnie i znów byłam ta­ka Krucha, słabiut­ka, tak niewin­nie sil­na, pełna de­ter­mi­nac­ji, niemal za­cięcia w sa­mej so­bie, w piąstkach cho­wałam egoizm, którym chro­niłam się przed wścib­ski­mi oczy­ma i tej jed­nej myśli, że muszę, że dla ko­goś, że za­wie­rzam samą siebie, od­trącam pra­wie to, kim chcę być, będąc dla in­nych.

Była kiedyś zielona koperta, w której byłam ćmą i mo­tylem. Wo­lałam czuć się zwyczaj­na i wys­tar­czało mi to, kim byłam. To dla in­nych chciałam wiele zro­bić, zmienić, by ich uszczęśli­wić. Ja nie mu­siałam się zmieniać, bo po co zmieniać ko­goś, ko­go się zna i jest nam z nim dob­rze? Tej ko­per­cie po­wie­rzyłam wspom­nienia, które nag­le zap­ragnęły zos­tać słowa­mi, choć od zaw­sze były ciszą, zam­kniętą w mil­cze­niu. Cza­sem szu­kały ucie­czki, bo ja uciekałam przed ni­mi...

Była kiedyś zielona koperta, która od­kry­wała po­wody, dla których lu­biła ze mną roz­ma­wiać, choć u ich pod­staw niewiele było z przy­jem­ności. Ko­per­ta nie wie­działa czym jest od­rzu­cenie, bo od zaw­sze na­leżała tyl­ko do siebie, nikt jej nie chciał. Lękała się jed­nak ut­ra­ty ak­ceptac­ji... W myślach py­tała czy is­tnieje skra­wek is­tnienia, w którym łzy są ciepłem ra­mion, a us­ta wy­mową strachu. Zak­li­nała cza­sem dnie, w których skrzydła aniołów biły po twarzy, a szep­ty na szyi oka­zywały się krzy­kiem, ucie­czką od mil­cze­nia, po­pada­niem w go­rycz i obłęd.

To po­moc­ne, że nig­dy nie poz­nałam zielo­nej ko­per­ty i że ona nie w pełni zaz­nała mnie. Cho­ciaż pa­mięta­my swo­je głosy, drżące dusze, skra­wek ra­dości na skro­ni, z którym miło byłoby się znów obudzić...

carrie   
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz