Była kiedyś zielona koperta, która nie umiała mówić, potrafiła słuchać, nerwowa i burzliwa, bo było w niej tyle samego siebie, że ciężarem okazywał się każdy dźwięk, a lękiem milczenie. Była kiedyś koperta, przy której przyśpieszało tętno, bliższa niż niejedna twarz, którą widzę każdego dnia. Przynosiła w darze życie, którego smakowała i myśli, których zawsze okazywało się zbyt wiele. Ukrywała mądrość starca, który lękał się umrzeć, sądząc, że nikt nie zapali zniczy na jego grobie.
Była kiedys zielona koperta, w której chłopiec zobaczył zaszklone oczy, skryty uśmiech, smutek i ciężar, który niosła dziewczynka w dziecięcym świecie marzeń i poświęcenia. Podszedł do niej, zapłakał i poprosił, by została jego przyjaciółką, by nie odchodziła... Chciał, by została na chwilę, na moment, bo wiedział, że ona potrafi czuć i nie ucieka od uczuć, ale wbiega prosto pod nie. Płakał szczerością każdej łzy, ciesząc się, bo bardzo chciał poznać kogoś takiego, jak ona.
Była kiedyś zielona koperta, którą nie raz żegnałam z chusteczką przy twarzy, usta drżały, kolana zapadły sie ku sobie, nieco pochylałam głowę, mówiłam powoli, niepewnie, starannie, tak, by pomiędzy staranie nie upadła choć jedna kropla łzy. To była koperta, w której ktoś nie chciał nieładnie się zachować, uważnie mnie słuchał, kiwał głową, subtelnie się uśmiechał, czasem mrużył oczy, lekko zasmucony... Pochylał się nad moimi słowami spokojny, wyciszony, zadumany, zapatrzony i ostrożny. Później powracał myślami do mnie i znów byłam taka Krucha, słabiutka, tak niewinnie silna, pełna determinacji, niemal zacięcia w samej sobie, w piąstkach chowałam egoizm, którym chroniłam się przed wścibskimi oczyma i tej jednej myśli, że muszę, że dla kogoś, że zawierzam samą siebie, odtrącam prawie to, kim chcę być, będąc dla innych.
Była kiedyś zielona koperta, w której byłam ćmą i motylem. Wolałam czuć się zwyczajna i wystarczało mi to, kim byłam. To dla innych chciałam wiele zrobić, zmienić, by ich uszczęśliwić. Ja nie musiałam się zmieniać, bo po co zmieniać kogoś, kogo się zna i jest nam z nim dobrze? Tej kopercie powierzyłam wspomnienia, które nagle zapragnęły zostać słowami, choć od zawsze były ciszą, zamkniętą w milczeniu. Czasem szukały ucieczki, bo ja uciekałam przed nimi...
Była kiedyś zielona koperta, która odkrywała powody, dla których lubiła ze mną rozmawiać, choć u ich podstaw niewiele było z przyjemności. Koperta nie wiedziała czym jest odrzucenie, bo od zawsze należała tylko do siebie, nikt jej nie chciał. Lękała się jednak utraty akceptacji... W myślach pytała czy istnieje skrawek istnienia, w którym łzy są ciepłem ramion, a usta wymową strachu. Zaklinała czasem dnie, w których skrzydła aniołów biły po twarzy, a szepty na szyi okazywały się krzykiem, ucieczką od milczenia, popadaniem w gorycz i obłęd.
To pomocne, że nigdy nie poznałam zielonej koperty i że ona nie w pełni zaznała mnie. Chociaż pamiętamy swoje głosy, drżące dusze, skrawek radości na skroni, z którym miło byłoby się znów obudzić...